RZUTZA3.PL PLK WE-WOCAWKU-ZAPONIE-PARKIET-BO-TEN-MECZ-PISZE-SIE-Z-WIELKIEJ-LITERY

We Włocławku zapłonie parkiet – bo ten mecz pisze się z wielkiej litery

6 godzin temu
fot. Andrzej Romański/plk.pl

Już w najbliższy piątek o godzinie 20:00 biała Hala Mistrzów znów zapłonie od emocji. Anwil Włocławek podejmie Śląsk Wrocław w kolejnym rozdziale legendy, którą kibice od dekad nazywają po prostu: Świętą Wojną. To nie tylko mecz – to symbol rywalizacji dwóch koszykarskich światów, których historia pisana była łzami, triumfami i często... szaloną dramaturgią.

To będzie już ponad 100. bezpośrednie spotkanie tych drużyn, a każdy z nich mógłby być osobnym filmem. Zwłaszcza w latach 90., gdy polska koszykówka była w prawdziwej euforii, a starcia Anwil – Śląsk oznaczały więcej niż tylko punkty w tabeli. To była wojna stylów, temperamentów, i przede wszystkim – kibicowskiej dumy.

POKRÓTCE - Momenty Świętej Wojny

Rzut Krzykały (1998)

3 października 1998 roku. Anwil prowadzi 88-86, zegar tyka, hala wrze. Jacek Krzykała, rzuca z własnej połowy, bardziej z nadziei niż z wiary... i trafia. Piłka odbiła się od tablicy, zakręciła się wokół obręczy i wpadła. Cisza i szok. Potem wybuch euforii – ale tylko na ławce Śląska. Dla kibiców z Włocławka to był cios jak nokaut w ostatniej sekundzie. Do dziś wielu kibiców nazywa to „rzutem dekady”.

Finał przerwany przez... Teleexpress (1999)

Sezon 1998/99, finał. Szósty mecz, dogrywka wisi w powietrzu. Ale nagle, dokładnie w momencie największego napięcia – TVP przerywa transmisję, bo czas na „Teleexpress”. Kibice oszaleli ze złości.

Bitwa na parkiecie – Zieliński vs Griszczuk

Zieliński – duma Wrocławia. Griszczuk – serce Włocławka. Gdy ci dwaj stawali naprzeciw siebie, parkiet trzeszczał. Ich rywalizacja miała w sobie coś z westernu – tylko zamiast rewolwerów, był trash talk i rzuty z dystansu.

A przecież było tego więcej...

Nie sposób opisać wszystkich legendarnych momentów Świętej Wojny – bo każda dekada miała swoje smaczki, swoje dramaty i swoje bohaterstwo. Starsi kibice doskonale pamiętają mecze, które może nie trafiły na czołówki gazet, ale dla nich były jak finał NBA. Pojedynki, gdzie pachniało potężną koszykówką, jeszcze zanim weszły kamery HD. Gdy łokieć był tak samo ważny jak rzut za trzy, a hala żyła od pierwszego do ostatniego gwizdka. Gdy na parkiecie był ogień, a na trybunach – rodzina. Jeśli ktoś miał szczęście być wtedy w Hali Ludowej czy OSiR-ze we Włocławku – ten nie potrzebuje statystyk. Wystarczy zapach hali, hałas bębnów i to jedno zdanie: „Śląsk kontra Anwil”.

OSTATNI MECZ W SEZONIE ZASANIDCZYM

26 grudnia 2024 roku, kiedy większość z nas jeszcze siedziała przy świątecznym stole, we Wrocławiu działo się coś, co nie miało nic wspólnego ze spokojem czy ciszą. Hala Stulecia znów była świadkiem Świętej Wojny – i choć atmosfera była bożonarodzeniowa, to na parkiecie rozgrywał się klasyczny koszykarski thriller. WKS Śląsk Wrocław, mimo poważnych braków kadrowych, pokonał Anwilu Włocławek 89-86, odnosząc swoje szóste zwycięstwo w Orlen Basket Lidze. Bohaterem wieczoru był DJ Cooper, który rozegrał koncertowe spotkanie, dyrygując grą gospodarzy przez 33 minuty. Anwil – choć przyjechał w pełnym składzie – nie zdołał narzucić swojego stylu gry i po raz kolejny pokazał, że ma poważne problemy w defensywie.

Pierwsza połowa należała jeszcze do włocławian, którzy prowadzili po 20 minutach gry, ale im dłużej trwał mecz, tym bardziej kontrolę przejmował Śląsk. Kapitalnie spisywali się Penava, Nunez i oczywiście Cooper – trio, które wspólnie rzuciło aż 63 punkty. Warto też podkreślić świetną zmianę Błażeja Kulikowskiego, który w obliczu braków kadrowych zagrał na dużym luzie i skuteczności. Anwil miał swoje momenty – zwłaszcza DJ Funderburk, który zdobył 27 punktów, i rozgrywający Kamil Łączyński (aż 11 asyst). Ale to nie wystarczyło, by wygrać Świętą Wojnę na wyjeździe. Brak intensywności w obronie i błędy w końcówce – jak niecelny rzut Turnera – kosztowały ich zwycięstwo.

NIE TYLKO LIGA - EMOCJE TAKŻE W PUCHARZE POLSKI

Oprócz grudniowego meczu w lidze, Anwil i Śląsk spotkali się także w ćwierćfinale Pucharu Polski – i to był kolejny pojedynek godny miana Świętej Wojny. 16 lutego w Sosnowcu Rottweilery pokonały WKS po dogrywce 99-93, awansując do półfinału turnieju. Oba zespoły rozpoczęły mecz zaskakująco nerwowo – skuteczność była niska, a przewagę początkowo zdobył Śląsk, który prowadził przez trzy kwarty tego spotkania. Świetnie prezentował się Jeremy Senglin, a Anwil miał problem ze skutecznością i obroną. W ostatniej kwarcie Anwil odrobił straty – z wyniku -12 zrobiło się -2, a końcówka spotkania była jak z filmu. Na 73 sekundy przed końcem Śląsk prowadził 83-78, ale po niesportowym faulu Nzekwesiego i eksplozji formy Justina Turnera, włocławianie doprowadzili do remisu. Śląsk nie wykorzystał ostatniego posiadania, a dogrywka padła łupem Anwilu. Włocławianie przejęli inicjatywę i ostatecznie zameldowali się w półfinale Pucharu Polski. Najlepszym strzelcem meczu był Justin Turner (25 pkt). Świetnie zagrał również Luke Petrasek (14 pkt, 3 trójki). Po stronie Śląska wyróżniali się Senglin (19 pkt) i Marcel Ponitka (18 pkt, 5 trójek).

CO SIĘ ZMIENIŁO?

Rozpoczniemy klasycznie od nowego trenera Śląska. Minęło raptem kilka miesięcy od tamtej świątecznej Świętej Wojny, a w koszykarskim świecie Śląska... klasycznie, wszystko od nowa. Nowy trener, nowe rozdanie, nowa nadzieja. Bo przecież jak Śląsk nie zmieni trenera co pół sezonu, to tak jakby nie było sezonu w ogóle. Tak, stało się to znowu – pożegnano trenera Aleksandara Joncevskiego, a na pokładzie zameldował się Aris Lykogiannis. Grecki szkoleniowiec z podejściem, które ponoć ma być nowym otwarciem dla zespołu. Czy pomoże? Czas pokaże. Śląsk po raz kolejny idzie w reset – i choć dla postronnych wygląda to trochę jak „rebranding w biegu”, to we Wrocławiu mówią jedno: „byle działało w play-offach”.

Zanim Aris Lykogiannis przejął Śląsk Wrocław, zespół zdążył już przejść pół sezonu turbulencji transferowych. Co miesiąc – nowa historia. A teraz? Mamy miks: odejścia, powroty, nowe twarze i stary dobry chaos po wrocławsku. Odszedł DJ Cooper, Adrian Bogucki, Angel Nunez. Dołączył za to Justin Robinson doświadczony rozgrywający, który pojawił się w zespole już w styczniu. Do Śląska powrócił także syn marnotrawny - Jakub Nizioł. Po epizodzie we Francji wraca na stare śmieci. Do zespołu został również ściągnięty w lutym rzucający Macio Teague. Zmiany w składzie zamyka DeJon Davis. W tej rotacji można się pogubić szybciej niż w obronie strefowej bez przygotowania. Śląsk przez kilka miesięcy przeszedł więcej zmian niż przeciętna drużyna przez cały sezon. Nowy trener Lykogiannis wszedł w temat w kwietniu i dostał zespół w trybie: „złóż to sam”. Czy z tych klocków da się coś zbudować? Może i tak. Ale raczej nie będzie to spokojna konstrukcja, tylko coś pomiędzy domkiem z kart a prowizorycznym czołgiem. Czas Play-Off się zbliża, czasu zostało bardzo mało.

fot. Andrzej Romański/plk.pl

Podczas gdy we Wrocławiu kadrowy rollercoaster śmigał jak dziki, we Włocławku wszystko po staremu – i bardzo dobrze. Trener Selcuk Ernak, prowadzący lidera Orlen Basket Ligi z bilansem 21-5, zachował przysłowiowo głowę – i nikt nawet nie myślał, by ją ruszać. Prezes klubu, Łukasz Pszczółkowski, nie naciskał na zmiany, bo i nie było powodu. Wyniki bronią się same. Choć w składzie Anwilu nie doszło do rewolucji, klub zaliczył jedną ważną zmianę poza boiskiem. Z Włocławka odszedł Bronisław Wawrzyńczuk, dotychczasowy konsultant ds. sportowych KK Włocławek. Rozpoczął nowy rozdział – i to nie byle gdzie, bo... w Los Angeles Lakers, gdzie podejmie pracę jako skaut. To awans jak z bajki – z Hali Mistrzów do hali mistrzów NBA. Gratulacje są jak najbardziej na miejscu, choć nie brakuje głosów, że w biurze Anwilu zrobi się teraz nieco ciszej bez Bronisława.

W Anwilu postawiono na drobne, ale sensowne wzmocnienia, bez rozbijania tego, co już dobrze działa. Do zespołu dołączył PJ Pipes – obwodowy zawodnik, który jest dodatkową opcją w rotacji, ma za zadanie dawać energię z ławki i odciążyć podstawowych zawodników. Ostatnim wzmocnieniem Anwilu był Deane Williams. Jednocześnie klub pożegnał się z Ronaldem Jacksonem, który nie do końca wpasował się w filozofię Anwilu. Anwil gra fajną, poukładaną koszykówkę. Jest ruch piłki, jest balans między atakiem a obroną, są liderzy i konkretne zadania. Bez szarpania, bez panicznych ruchów, bez wymyślania koła na nowo. Zespół z Włocławka wygląda po prostu jak zespół, który wie, czego chce i dokąd zmierza – a to w tej lidze wcale nie jest takie częste. Lider tabeli nie musiał robić rewolucji – wystarczyły kosmetyczne poprawki, by pozostać w rytmie. I właśnie to zrobił Anwil. Spokojnie po swojemu a co najważniejsze efektywnie.

fot. Andrzej Romański/plk.pl

PROGNOZA

Jeśli patrzeć tylko na papier, statystyki i stabilność – Anwil jest faworytem. Grają u siebie, są liderem, mają rytm. Ale Święta Wojna rządzi się własnymi prawami. Śląsk może zaskoczyć na wyjeździe. Jedno jest pewne: będzie głośno, będzie intensywnie i nikt nie odpuści ani sekundy. Anwil to drużyna, która nie potrzebuje krzyku – wystarczy, że gra swoje. Ich przewaga to nie pojedyncze nazwiska, tylko zespół jako całość. A w tym sezonie są naprawdę zgrani jak dobrze wyregulowany kwartet smyczkowy. Z kolei Śląsk choć przez długi czas sezon w ich wykonaniu przypominał bardziej remont generalny niż stabilną budowę, ostatnie tygodnie pokazały, że coś zaczyna się tam kleić. Wrocławianie wygrali aż 4 z ostatnich 5 spotkań, co jest jednym z najlepszych okresów zespołu od miesięcy. Obecny bilans Śląska to 14–12, co daje 8. miejsce w tabeli Orlen Basket Ligi. Kto wie może te zespoły spotkają się ze sobą już w ćwierćfinale? Dowodem na coraz lepszą formę drużyny Lykogiannisa był ostatni mecz ze Stalą Ostrów Wielkopolski. Śląsk praktycznie przez cały mecz kontrolował wydarzenia na parkiecie, grając dojrzale, zespołowo i z pomysłem. Choć końcówka była nerwowa, wrocławianie dowieźli zwycięstwo 91–87. Na wyróżnienie zasłużył Emmanuel Nzekwesi, który zdobył 23 punkty i był jednym z kluczowych graczy meczu – zarówno w ataku, jak i pod względem energii na boisku.

Czy Śląsk podtrzyma formę i napsuje krwi liderowi z Włocławka? Czy Anwil pokaże, kto tu rządzi w sezonie zasadniczym? Jedno wiemy na pewno – szykuje się fajne, zacięte starcie. Takie, jakie lubimy. Bo Święta Wojna to nie mecz. To emocje w czystej postaci. Piątkowe starcie będzie kolejnym rozdziałem tej pasjonującej rywalizacji, która od lat elektryzuje kibiców.

Nie przegapcie tego spotkania – "Święta Wojna" już w piątek o 20:00 w Hali Mistrzów we Włocławku!

fot. Andrzej Romański/plk.pl
Zobacz najnowsze artykuły